piątek, 21 listopada 2014

I ''The Avengers''

                                                    Rozdział 1 "The Avengers"


  Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać, w oddali zamajaczyło słońce, a ja leżałam na wznak na śniegu, gapiąc się w zanikające już gwiazdy. Ani trochę nie chce mi się wstawać, ale jestem głodna. Pora zapolować.
  Nagle moje ucho drgnęło. Jakieś 7 km stąd coś dużego zrobiło niezły hałas. Uśmiechnęłam się i pognałam w tamtym kierunku, co chwila znikając i pojawiając się kilka metrów dalej. Po minucie byłam już w stanie wyczuć moją ofiarę; wyskoczyłam w górę i, w locie zmieniając się w wielkiego czarnego wilka, wylądowałam na czerwonej zbroi. Zawarczałam i już miałam rozerwać ją na strzępy, gdy coś sobie uświadomiłam. Przecież to Syberia! Co tu do cholery robi zbroja?! Po chwili przypomniałam sobie ten zapach. To musiały być jakieś strasznie drogie perfumy, które nawet mi się podobały. Powróciłam do mojej ludzkiej postaci i, siedząc na pancerzu okrakiem, przyglądałam mu się z nieskrywaną ciekawością. Po chwili złota maska odsunęła się, odsłaniając twarz ok. 30-40 letniego mężczyzny, szatyna o ciepłych, brązowych oczach.
- Wiedziałem, że laski na mnie lecą, ale tego to się nie spodziewałem. Mogłabyś może jednak ze mnie zejść? - powiedział z uśmiechem, gapiąc się na mnie, jak na ufoludka.
 No tak, nieczęsto spotyka się na Sybirze drapieżne dziewczyny, zmieniające się w bestie. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo koło nas wylądował całkiem fajny odrzutowiec. Wyskoczył z niego koleś z łukiem, krzycząc coś w stylu:
- Stark, co ty... - no, niestety nie dane mu było dokończyć, bo zobaczył raczej nietypowy, przynajmniej dla mnie, widok.
Za nim wyszła jakaś ruda kobieta koło trzydziestki.
- Tony, co ty do cholery wyprawiasz?! Kto to jest?! - darła się na faceta w zbroi, który najwyraźniej nazywał się Tony Stark.
- To nie tak, jak myślisz, Wdowa, ja jej nawet nie znam, nie krzycz na mnie! - tłumaczył się, wciąż przygniatany przeze mnie do ziemi, Tony.
Popatrzyłam na niego i teleportowałam się obok tej kobiety, Wdowy. Chyba się tego nie spodziewała, bo gwałtownie odskoczyła, wpadając na Łucznika, w wyniku czego oboje wylądowali na śniegu, wywołując u mnie dość nieoczekiwaną reakcję, a mianowicie salwy śmiechu. Ruda wyplątała się spod swojej ofiary, mierząc do mnie z jakiegoś urządzenia zapiętego wokół nadgarstka, szybko jednak zrezygnowała z tego zamiaru, widząc jak zwijam się ze śmiechu, raz po raz ocierając łzy. Cóż, nie tylko ja miałam problemy z opanowaniem, Stark chwiał się na nogach, trzymając za brzuch i trzęsąc tak, że aż mu pancerz trzeszczał. Wdowa opuściła ręce, rozejrzała się i spłonęła rumieńcem, co Tony nie omieszkał głośno skomentować. Och, jak dawno się nie śmiałam. O tak, brakowało mi tego, dlatego też, gdy już się w miarę ogarnęliśmy, byłam zupełnie przyjacielsko nastawiona.
- Więc... kim jesteś i co tu robisz? - pierwsze pytanie gościa z łukiem.
- Mogłabym was spytać o to samo.
- Nie ma sprawy, jestem Tony Stark - geniusz, miliarder, filantrop, niezwykły futurysta, playboy...
- Stark, skończ! - ucięła jego wywód Wdowa. - Ten tutaj to Tony Stark znany jako Iron Man. To jest Hawkeye, nasze Sokole Oko...
- A ta cudowna dama to Natasha Romanoff vel Czarna Wdowa - wtrącił blaszak.
- Jesteśmy członkami grupy Avengers, której zadaniem jest...
- ...obrona Ziemi przed typkami typu Loki, czy Hydra. A tak oprócz tego, jesteśmy boscy... no, przynajmniej ja, bo co do reszty nie byłbym już taki pewny... - Ruda posłała Tony'emu, który odważył się drugi raz jej przerwać, mordercze spojrzenie. Ten się tym za specjalnie nie przejął, bo na jego twarz wstąpił rozbrajający uśmiech. No jak można się na kogoś takiego złościć, słodki jest.
- Świetnie, skoro Tony już ci wszystko wytłumaczył, to może teraz ty się przedstawisz, co? - powiedział wesoło Hawkeye.
- Możecie mówić na mnie Lupus Teliel, jak sfora.
- Sfora?...
- Długa historia. A co wy tu, tak właściwie, robicie?
- Ścigamy Zimowego Żołnierza, Banner go gdzieś tu namierzył. A ty, bo nie uwierzę, że wyszłaś się przejść. - Mnóstwo zaciekawionych spojrzeń od razu powędrowało w moją stronę, tak samo z resztą jak ich właściciele, ustawiając się wokół mnie w kółeczko.
- No, eee... mieszkam tu od jakichś 42 lat...
- Co?! Jak ty tu przeżyłaś? Ej, chwila moment, ty wyglądasz na dwadzieścia parę lat! - od razu zalał mnie potok pytań, uniemożliwiając dopowiedzenie czegokolwiek.
- No bo okazało się, że ja się nie starzeję! A Tony już się dowiedział, jak żyłam przez ten czas. Polowałam w wilczej postaci, to znacznie ułatwia sprawę...
- Ej, co wy tam tyle robicie?! Mieliście tylko przyprowadzić Starka! Och... - powiedział koleś w kostiumie w barwach amerykańskiej flagi. - No, to może wejdziemy do środka i przedstawicie mi swoją koleżankę...
No i mniej więcej tak wylądowałam w odrzutowcu Avengers, a potem w ich kwaterze w wieży Starka (no właśnie, facet ma swój własny wieżowiec!), żebym przemyślała dołączenie do nich, bo spodobałam się Fiury'emu (czytaj: moje ''zdolności'' spodobały się szefowi SHIELDu i Avengers). Cóż, wyszło, jak wyszło, bo kiedy podczas oprowadzania zobaczyłam ich lodówkę, po prostu oniemiałam!
-Chyba się zakochałam...-powiedziałam stojąc w wejściu i zatrzymując swoją osobą cały pochód. Twarze wszystkich, jak na zawołanie, zwróciły się ku niczego nieświadomemu Bruce'owi Bannerowi, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Nikt nie mógł nic powiedzieć ze zdziwienia, ja jednak,nie zwracając uwagi na ich pytające spojrzenia, ruszyłam biegiem przed siebie i z łezką w oku przytuliłam się do owego dwudrzwiowego ,gigantycznego, pięknego urządzenia. Mój wyczyn wywołał salwy śmiechu (głównie Tony'ego, który niemal leżał na ziemi) i rumieńce na policzkach biednego Bruce'a, który zdążył się już zorientować o co chodzi.
Z pobożną czcią otworzyłam lodówkę, chwyciłam słoik nutelli i zaczęłam wsuwać ją palcami.
- Mhmm...
- Ej, to moje! - krzyczał Clint, ale jedno moje spojrzenie wystarczyło, by go uciszyć. Mnie się jedzenia nie zabiera i niech to sobie lepiej zapamięta! Bo gryzę. I drapię. I połykam w całości,heh!
- No to co, Skarbie, zostajesz? - Tony zrobił mega wyszczerz.
- A masz tego więcej? - spytałam mu pusty już słoik.
- Heh, Clint ma niezły zapasik tego towaru.
- Ej no, to nie fair! To moje! - protestował Łucznik.
- Masz dwie opcje: albo zjem to cudo, albo ciebie. Wybieraj.
- No dobra, podzielę się - burknął zakładając ręce na piersi i odwracając się. Ha, strzelił focha! No kto by pomyślał, taki duży facet. E tam, zaraz mu przejdzie.
- Tony, chyba zostaję!
- Chyba?
- Niech tam, zostaję z wami! - wydarłam się, wyrzucając ręce w górę. Niestety moja natura ''delikatnej'' niezdary zaczęła się ujawniać - słoik, który trzymałam, wyleciał mi z dłoni i rozbryzgnął na tysiąc kawałeczków na przeciwległej ścianie. Pomimo wilczej zwinności moje dawne cechy czasem się wybijają dając taki właśnie efekt.
- Ups...
- Pierwszy tydzień zawsze jest najgorszy - skwitował Tony, na co Clint miał już przygotowaną odpowiedź:
- To będzie bardzo długi tydzień...
    Tak oto wyglądało moje pierwsze spotkanie z Avengers. Od tego czasu minął już rok, ja poznałam ich, oni poznali mnie. Stali się moją rodziną, częścią mnie.S ą jedynymi osobami, które wiedzą o mojej przeszłości i jedynymi, którzy nazywają mnie Bliss. Przy nich jestem naturalna, miła, zabawna i towarzyska, ale przy obcych staję się zimna i odpychająca. To coś na wzór takiego mojego własnego mechanizmu obronnego. Tak już po prostu mam.
   - Bliss!- przerwał moje spekulacje Clint. Zdążyli już wrócić z misji. Mnie z nimi nie było, bo zaspałam. Tak, jestem strasznie leniwa, a Tony już się przekonał, że lepiej mnie nie budzić. Spokojnie, nic mu się nie stało, miał na sobie pancerz. Tylko się obraził, bo przez tydzień musiał składać zbroję do kupy i sławnego Iron Mana ominęła ekstra akcja. A Thor, po tym jak wrobili go w ściąganie mnie z łóżka, stwierdził, że moja złość przewyższa nawet wściekłość znieważonej Sif (cokolwiek to znaczy) i że więcej się do mnie z rana nie zbliża, po czym zwiał na tydzień do Asgardu pod pretekstem ''arcyważnych spraw rodzinnych''. Chyba potrzebował chwili odstresowania po takich przeżyciach, w końcu obudził bestię.
  Tak więc, wracając do tematu, Barton nie odpuszczał:
- Bliss! Chodź, poznasz kogoś! - krzyczał z głową zadartą do góry. On jeden znał moją kryjówkę na belkach sufitowych salonu Starka.
- A muszę?
- Rusz ten leniwy tyłek na dół, Teliel! - ojoj, traci cierpliwość.
Z jękiem przechyliłam się w prawo spadając z belki i zgrabnie wylądowałam obok Hawkeye'a. Po chwili do pokoju weszła reszta zespołu, prowadząc zakutego w kajdany mężczyznę. Przyjrzałam mu się dokładnie, przechylając głowę delikatnie w prawo. Był bardzo wysoki (moje 178cm mogło się przy nim schować),
o smukłej sylwetce, ubrany w zielono-złotą zbroję trochę podobną do tej Thora. Asgardczyk się trafił, tylko dlaczego chcieli, żebym go poznała? Chwila , moment, coś zaczyna mi świtać. Miał ładną twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi i cudownymi szmaragdowymi oczami, które skądś znam. Jego czarne jak smoła proste włosy sięgające karku, zawijały się lekko na końcach, co dawało niezły efekt. Na niemalże białej skórze miał parę ran, z których wciąż powoli sączyła się świeża krew. Mimo tego i ledwie widocznego zmęczenia, wciąż wyglądał bosko z tym szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Ściągnęłam brwi. Ja go przecież znam, to...
- Widzę, że zwerbowaliście sobie już ludzi na zamianę za tych, których zabiłem, ale nie sądziłem, że upadniecie aż tak nisko, żeby przyjąć kolejnego mutanta - kpina w jego głosie momentalnie ściągnęła mnie na ziemię. Szok i zdziwienie zniknęły z mojej twarzy, zastąpione maską obojętności. Rzuciłam mu chłodne spojrzenie i powstrzymałam się od warknięcia, choć bardzo mnie kusiło.
- Ekhem, Teliel, poznaj Lokiego, brata Thora...
- Przybranego... - burknął wyżej wymieniony.
- ...z Asgardu - dokończył jakby nigdy nic Tony, zupełnie olewając protesty boga piorunów.
- Jak wiesz, Jelonek ma dosyć ciekawe hobby, na przykład planowanie przejęcia władzy nad światem i tym podobne.
- Zdążyłam się zorientować kim on jest - wycedziłam przez zęby i podeszłam bliżej mrużąc oczy. Nie lubię obcych.
 Oj, coś zaczęło się dziać. Z mniejszej odległości nie prezentował się już tak dobrze; dookoła niego widać było zielone błyski. Rozejrzałam się. Reszta zdawała się ich nie zauważać. Skupiłam się na jego postaci i do moich nozdrzy dotarł nowy zapach. Zapach krwi. Usłyszałam przyspieszone bicie jego serca. Jego urywany oddech. Och. Więc tak się bawimy...
Na moją twarz wpełzł złośliwy uśmieszek:
- Mnie nie oszukasz, Kłamco. Słyszę twoje serce.
Mój komentarz zbił go z tropu na tyle, że nie zdołał utrzymać zaklęcia. Mina mu zrzedła, z ust pociekła strużka krwi. Zachwiał się, ale moja reakcja była natychmiastowa i zupełnie bezwarunkowa, jakby była to jedyna rzecz, którą byłam w stanie zrobić, tak naturalna, jak chodzenie, czy oddychanie. Robiłam co podpowiedział mi instynkt. Chwyciłam go zanim upadł i prawą dłonią złapałam za podbródek, zmuszając go do spojrzenia mi w oczy.
''Dobra, skup się, już kiedyś to robiłaś!''
''Daj spokój, Wariatko, kogo ty oszukujesz? Co z tego, że już to robiłaś, jak nie na taką skalę!
Nie dasz rady!''
''Ale musi mi się udać! Dam radę!'' - tak mniej więcej brzmiał mój wewnętrzny monolog, gdy próbowałam zebrać myśli. Głęboki wdech. Wydech. I ból uderzył we mnie z ogromną siłą. Czułam jego rany. Wszystkie. Zielone światło bijące od jego magii  zostało zastąpione moim, niebieskim. Po chwili opadłam już z sił, ale udało się. Loki stanął o własnych siłach, całkowicie zdrowy. Odsunęłam się parę kroków w tył odprowadzana zszokowanymi spojrzeniami przyjaciół. A Kłamca? Ten stał i przyglądał mi się z zainteresowaniem, już bez śladu wrogości.
- Yhm, chyba musimy pogadać, Skarbie... - zdążyłam usłyszeć jeszcze tylko pomruk Tony'ego i zniknęłam w chmurze błękitnego pyłu.

                                                                          * * *

   Wylądowałam na gałęzi wielkiego dębu gdzieś w Yellowstone, myśląc o swoim jakże dziwnym i niezrozumiałym postępowaniu. Bo niby czemu to zrobiłam? To był taki odruch nawet tego nie przemyślałam!  ''Zrobiłaś tak, bo uważasz to za słuszne.'' - podpowiedział moja podświadomość.  Pięknie, ale teraz będę się musiała tłumaczyć przed Tony'm i gromadką, a może i przed Fiury'm. I z tą też myślą zasnęłam wyczerpana ratowaniem życia jakiemuś obcemu Asgardczykowi, mojemu wrogowi...

___________________________________________________________________________________
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak, wiem, nie wstawiałam nic od CZTERECH MIESIĘCY, ale szczerze was za to PRZEPRASZAM         (co w moim przypadku nie jest zbyt proste) i mam wytłumaczenie:
a) nie miałam internetu (ale nie powiem, kto go wykorzystał)
b) kiedy internet już był, to mnie skonfiskowano laptopa (kocham cię, mamo) i jakoś bez tego sprzętu nie dało się nic napisać.
Jakkolwiek, dzięki za cierpliwość, jeśli ktokolwiek tu jeszcze zagląda ;).
                                                                                                                                               Bliss
PS. Poprawione. I co ty na to Bianka?