piątek, 21 listopada 2014

I ''The Avengers''

                                                    Rozdział 1 "The Avengers"


  Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać, w oddali zamajaczyło słońce, a ja leżałam na wznak na śniegu, gapiąc się w zanikające już gwiazdy. Ani trochę nie chce mi się wstawać, ale jestem głodna. Pora zapolować.
  Nagle moje ucho drgnęło. Jakieś 7 km stąd coś dużego zrobiło niezły hałas. Uśmiechnęłam się i pognałam w tamtym kierunku, co chwila znikając i pojawiając się kilka metrów dalej. Po minucie byłam już w stanie wyczuć moją ofiarę; wyskoczyłam w górę i, w locie zmieniając się w wielkiego czarnego wilka, wylądowałam na czerwonej zbroi. Zawarczałam i już miałam rozerwać ją na strzępy, gdy coś sobie uświadomiłam. Przecież to Syberia! Co tu do cholery robi zbroja?! Po chwili przypomniałam sobie ten zapach. To musiały być jakieś strasznie drogie perfumy, które nawet mi się podobały. Powróciłam do mojej ludzkiej postaci i, siedząc na pancerzu okrakiem, przyglądałam mu się z nieskrywaną ciekawością. Po chwili złota maska odsunęła się, odsłaniając twarz ok. 30-40 letniego mężczyzny, szatyna o ciepłych, brązowych oczach.
- Wiedziałem, że laski na mnie lecą, ale tego to się nie spodziewałem. Mogłabyś może jednak ze mnie zejść? - powiedział z uśmiechem, gapiąc się na mnie, jak na ufoludka.
 No tak, nieczęsto spotyka się na Sybirze drapieżne dziewczyny, zmieniające się w bestie. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo koło nas wylądował całkiem fajny odrzutowiec. Wyskoczył z niego koleś z łukiem, krzycząc coś w stylu:
- Stark, co ty... - no, niestety nie dane mu było dokończyć, bo zobaczył raczej nietypowy, przynajmniej dla mnie, widok.
Za nim wyszła jakaś ruda kobieta koło trzydziestki.
- Tony, co ty do cholery wyprawiasz?! Kto to jest?! - darła się na faceta w zbroi, który najwyraźniej nazywał się Tony Stark.
- To nie tak, jak myślisz, Wdowa, ja jej nawet nie znam, nie krzycz na mnie! - tłumaczył się, wciąż przygniatany przeze mnie do ziemi, Tony.
Popatrzyłam na niego i teleportowałam się obok tej kobiety, Wdowy. Chyba się tego nie spodziewała, bo gwałtownie odskoczyła, wpadając na Łucznika, w wyniku czego oboje wylądowali na śniegu, wywołując u mnie dość nieoczekiwaną reakcję, a mianowicie salwy śmiechu. Ruda wyplątała się spod swojej ofiary, mierząc do mnie z jakiegoś urządzenia zapiętego wokół nadgarstka, szybko jednak zrezygnowała z tego zamiaru, widząc jak zwijam się ze śmiechu, raz po raz ocierając łzy. Cóż, nie tylko ja miałam problemy z opanowaniem, Stark chwiał się na nogach, trzymając za brzuch i trzęsąc tak, że aż mu pancerz trzeszczał. Wdowa opuściła ręce, rozejrzała się i spłonęła rumieńcem, co Tony nie omieszkał głośno skomentować. Och, jak dawno się nie śmiałam. O tak, brakowało mi tego, dlatego też, gdy już się w miarę ogarnęliśmy, byłam zupełnie przyjacielsko nastawiona.
- Więc... kim jesteś i co tu robisz? - pierwsze pytanie gościa z łukiem.
- Mogłabym was spytać o to samo.
- Nie ma sprawy, jestem Tony Stark - geniusz, miliarder, filantrop, niezwykły futurysta, playboy...
- Stark, skończ! - ucięła jego wywód Wdowa. - Ten tutaj to Tony Stark znany jako Iron Man. To jest Hawkeye, nasze Sokole Oko...
- A ta cudowna dama to Natasha Romanoff vel Czarna Wdowa - wtrącił blaszak.
- Jesteśmy członkami grupy Avengers, której zadaniem jest...
- ...obrona Ziemi przed typkami typu Loki, czy Hydra. A tak oprócz tego, jesteśmy boscy... no, przynajmniej ja, bo co do reszty nie byłbym już taki pewny... - Ruda posłała Tony'emu, który odważył się drugi raz jej przerwać, mordercze spojrzenie. Ten się tym za specjalnie nie przejął, bo na jego twarz wstąpił rozbrajający uśmiech. No jak można się na kogoś takiego złościć, słodki jest.
- Świetnie, skoro Tony już ci wszystko wytłumaczył, to może teraz ty się przedstawisz, co? - powiedział wesoło Hawkeye.
- Możecie mówić na mnie Lupus Teliel, jak sfora.
- Sfora?...
- Długa historia. A co wy tu, tak właściwie, robicie?
- Ścigamy Zimowego Żołnierza, Banner go gdzieś tu namierzył. A ty, bo nie uwierzę, że wyszłaś się przejść. - Mnóstwo zaciekawionych spojrzeń od razu powędrowało w moją stronę, tak samo z resztą jak ich właściciele, ustawiając się wokół mnie w kółeczko.
- No, eee... mieszkam tu od jakichś 42 lat...
- Co?! Jak ty tu przeżyłaś? Ej, chwila moment, ty wyglądasz na dwadzieścia parę lat! - od razu zalał mnie potok pytań, uniemożliwiając dopowiedzenie czegokolwiek.
- No bo okazało się, że ja się nie starzeję! A Tony już się dowiedział, jak żyłam przez ten czas. Polowałam w wilczej postaci, to znacznie ułatwia sprawę...
- Ej, co wy tam tyle robicie?! Mieliście tylko przyprowadzić Starka! Och... - powiedział koleś w kostiumie w barwach amerykańskiej flagi. - No, to może wejdziemy do środka i przedstawicie mi swoją koleżankę...
No i mniej więcej tak wylądowałam w odrzutowcu Avengers, a potem w ich kwaterze w wieży Starka (no właśnie, facet ma swój własny wieżowiec!), żebym przemyślała dołączenie do nich, bo spodobałam się Fiury'emu (czytaj: moje ''zdolności'' spodobały się szefowi SHIELDu i Avengers). Cóż, wyszło, jak wyszło, bo kiedy podczas oprowadzania zobaczyłam ich lodówkę, po prostu oniemiałam!
-Chyba się zakochałam...-powiedziałam stojąc w wejściu i zatrzymując swoją osobą cały pochód. Twarze wszystkich, jak na zawołanie, zwróciły się ku niczego nieświadomemu Bruce'owi Bannerowi, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Nikt nie mógł nic powiedzieć ze zdziwienia, ja jednak,nie zwracając uwagi na ich pytające spojrzenia, ruszyłam biegiem przed siebie i z łezką w oku przytuliłam się do owego dwudrzwiowego ,gigantycznego, pięknego urządzenia. Mój wyczyn wywołał salwy śmiechu (głównie Tony'ego, który niemal leżał na ziemi) i rumieńce na policzkach biednego Bruce'a, który zdążył się już zorientować o co chodzi.
Z pobożną czcią otworzyłam lodówkę, chwyciłam słoik nutelli i zaczęłam wsuwać ją palcami.
- Mhmm...
- Ej, to moje! - krzyczał Clint, ale jedno moje spojrzenie wystarczyło, by go uciszyć. Mnie się jedzenia nie zabiera i niech to sobie lepiej zapamięta! Bo gryzę. I drapię. I połykam w całości,heh!
- No to co, Skarbie, zostajesz? - Tony zrobił mega wyszczerz.
- A masz tego więcej? - spytałam mu pusty już słoik.
- Heh, Clint ma niezły zapasik tego towaru.
- Ej no, to nie fair! To moje! - protestował Łucznik.
- Masz dwie opcje: albo zjem to cudo, albo ciebie. Wybieraj.
- No dobra, podzielę się - burknął zakładając ręce na piersi i odwracając się. Ha, strzelił focha! No kto by pomyślał, taki duży facet. E tam, zaraz mu przejdzie.
- Tony, chyba zostaję!
- Chyba?
- Niech tam, zostaję z wami! - wydarłam się, wyrzucając ręce w górę. Niestety moja natura ''delikatnej'' niezdary zaczęła się ujawniać - słoik, który trzymałam, wyleciał mi z dłoni i rozbryzgnął na tysiąc kawałeczków na przeciwległej ścianie. Pomimo wilczej zwinności moje dawne cechy czasem się wybijają dając taki właśnie efekt.
- Ups...
- Pierwszy tydzień zawsze jest najgorszy - skwitował Tony, na co Clint miał już przygotowaną odpowiedź:
- To będzie bardzo długi tydzień...
    Tak oto wyglądało moje pierwsze spotkanie z Avengers. Od tego czasu minął już rok, ja poznałam ich, oni poznali mnie. Stali się moją rodziną, częścią mnie.S ą jedynymi osobami, które wiedzą o mojej przeszłości i jedynymi, którzy nazywają mnie Bliss. Przy nich jestem naturalna, miła, zabawna i towarzyska, ale przy obcych staję się zimna i odpychająca. To coś na wzór takiego mojego własnego mechanizmu obronnego. Tak już po prostu mam.
   - Bliss!- przerwał moje spekulacje Clint. Zdążyli już wrócić z misji. Mnie z nimi nie było, bo zaspałam. Tak, jestem strasznie leniwa, a Tony już się przekonał, że lepiej mnie nie budzić. Spokojnie, nic mu się nie stało, miał na sobie pancerz. Tylko się obraził, bo przez tydzień musiał składać zbroję do kupy i sławnego Iron Mana ominęła ekstra akcja. A Thor, po tym jak wrobili go w ściąganie mnie z łóżka, stwierdził, że moja złość przewyższa nawet wściekłość znieważonej Sif (cokolwiek to znaczy) i że więcej się do mnie z rana nie zbliża, po czym zwiał na tydzień do Asgardu pod pretekstem ''arcyważnych spraw rodzinnych''. Chyba potrzebował chwili odstresowania po takich przeżyciach, w końcu obudził bestię.
  Tak więc, wracając do tematu, Barton nie odpuszczał:
- Bliss! Chodź, poznasz kogoś! - krzyczał z głową zadartą do góry. On jeden znał moją kryjówkę na belkach sufitowych salonu Starka.
- A muszę?
- Rusz ten leniwy tyłek na dół, Teliel! - ojoj, traci cierpliwość.
Z jękiem przechyliłam się w prawo spadając z belki i zgrabnie wylądowałam obok Hawkeye'a. Po chwili do pokoju weszła reszta zespołu, prowadząc zakutego w kajdany mężczyznę. Przyjrzałam mu się dokładnie, przechylając głowę delikatnie w prawo. Był bardzo wysoki (moje 178cm mogło się przy nim schować),
o smukłej sylwetce, ubrany w zielono-złotą zbroję trochę podobną do tej Thora. Asgardczyk się trafił, tylko dlaczego chcieli, żebym go poznała? Chwila , moment, coś zaczyna mi świtać. Miał ładną twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi i cudownymi szmaragdowymi oczami, które skądś znam. Jego czarne jak smoła proste włosy sięgające karku, zawijały się lekko na końcach, co dawało niezły efekt. Na niemalże białej skórze miał parę ran, z których wciąż powoli sączyła się świeża krew. Mimo tego i ledwie widocznego zmęczenia, wciąż wyglądał bosko z tym szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Ściągnęłam brwi. Ja go przecież znam, to...
- Widzę, że zwerbowaliście sobie już ludzi na zamianę za tych, których zabiłem, ale nie sądziłem, że upadniecie aż tak nisko, żeby przyjąć kolejnego mutanta - kpina w jego głosie momentalnie ściągnęła mnie na ziemię. Szok i zdziwienie zniknęły z mojej twarzy, zastąpione maską obojętności. Rzuciłam mu chłodne spojrzenie i powstrzymałam się od warknięcia, choć bardzo mnie kusiło.
- Ekhem, Teliel, poznaj Lokiego, brata Thora...
- Przybranego... - burknął wyżej wymieniony.
- ...z Asgardu - dokończył jakby nigdy nic Tony, zupełnie olewając protesty boga piorunów.
- Jak wiesz, Jelonek ma dosyć ciekawe hobby, na przykład planowanie przejęcia władzy nad światem i tym podobne.
- Zdążyłam się zorientować kim on jest - wycedziłam przez zęby i podeszłam bliżej mrużąc oczy. Nie lubię obcych.
 Oj, coś zaczęło się dziać. Z mniejszej odległości nie prezentował się już tak dobrze; dookoła niego widać było zielone błyski. Rozejrzałam się. Reszta zdawała się ich nie zauważać. Skupiłam się na jego postaci i do moich nozdrzy dotarł nowy zapach. Zapach krwi. Usłyszałam przyspieszone bicie jego serca. Jego urywany oddech. Och. Więc tak się bawimy...
Na moją twarz wpełzł złośliwy uśmieszek:
- Mnie nie oszukasz, Kłamco. Słyszę twoje serce.
Mój komentarz zbił go z tropu na tyle, że nie zdołał utrzymać zaklęcia. Mina mu zrzedła, z ust pociekła strużka krwi. Zachwiał się, ale moja reakcja była natychmiastowa i zupełnie bezwarunkowa, jakby była to jedyna rzecz, którą byłam w stanie zrobić, tak naturalna, jak chodzenie, czy oddychanie. Robiłam co podpowiedział mi instynkt. Chwyciłam go zanim upadł i prawą dłonią złapałam za podbródek, zmuszając go do spojrzenia mi w oczy.
''Dobra, skup się, już kiedyś to robiłaś!''
''Daj spokój, Wariatko, kogo ty oszukujesz? Co z tego, że już to robiłaś, jak nie na taką skalę!
Nie dasz rady!''
''Ale musi mi się udać! Dam radę!'' - tak mniej więcej brzmiał mój wewnętrzny monolog, gdy próbowałam zebrać myśli. Głęboki wdech. Wydech. I ból uderzył we mnie z ogromną siłą. Czułam jego rany. Wszystkie. Zielone światło bijące od jego magii  zostało zastąpione moim, niebieskim. Po chwili opadłam już z sił, ale udało się. Loki stanął o własnych siłach, całkowicie zdrowy. Odsunęłam się parę kroków w tył odprowadzana zszokowanymi spojrzeniami przyjaciół. A Kłamca? Ten stał i przyglądał mi się z zainteresowaniem, już bez śladu wrogości.
- Yhm, chyba musimy pogadać, Skarbie... - zdążyłam usłyszeć jeszcze tylko pomruk Tony'ego i zniknęłam w chmurze błękitnego pyłu.

                                                                          * * *

   Wylądowałam na gałęzi wielkiego dębu gdzieś w Yellowstone, myśląc o swoim jakże dziwnym i niezrozumiałym postępowaniu. Bo niby czemu to zrobiłam? To był taki odruch nawet tego nie przemyślałam!  ''Zrobiłaś tak, bo uważasz to za słuszne.'' - podpowiedział moja podświadomość.  Pięknie, ale teraz będę się musiała tłumaczyć przed Tony'm i gromadką, a może i przed Fiury'm. I z tą też myślą zasnęłam wyczerpana ratowaniem życia jakiemuś obcemu Asgardczykowi, mojemu wrogowi...

___________________________________________________________________________________
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak, wiem, nie wstawiałam nic od CZTERECH MIESIĘCY, ale szczerze was za to PRZEPRASZAM         (co w moim przypadku nie jest zbyt proste) i mam wytłumaczenie:
a) nie miałam internetu (ale nie powiem, kto go wykorzystał)
b) kiedy internet już był, to mnie skonfiskowano laptopa (kocham cię, mamo) i jakoś bez tego sprzętu nie dało się nic napisać.
Jakkolwiek, dzięki za cierpliwość, jeśli ktokolwiek tu jeszcze zagląda ;).
                                                                                                                                               Bliss
PS. Poprawione. I co ty na to Bianka?

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Prolog

  Gdy jesteśmy sami za dużo myślimy. O życiu. O ludziach. Tych, którzy nam pomogli,  którzy chcieli dla nas jak najlepiej. I tych, którzy marzyli o starciu nas na proch. O wrogach. O przyjaciołach. O błędach.
Tych, które popełniamy nawet się nad tym nie zastanawiając, by potem ich żałować. Ale tego nie można już zmienić. Nie da się cofnąć czasu... ,ale można zrobić tak, by to nie było potrzebne. "Żyj pełnią życia,
nie patrz w przeszłość i nie obawiaj się przyszłości.'' -oto moje motto, a nazywam się Bliss...
                                                                     
                                                                             *  *  *

    ...no, przynajmniej tak się nazywałam. Dopóki nie odkryłam prawdy. Prawdy, która mnie odmieniła. Prawdy, która odmieniła całe moje życie.
    Dawniej wyglądało ono całkiem normalnie. Dobrze się uczyłam, miałam kochających rodziców i irytującego młodszego brata. Moja egzystencja skupiała się na byciu pełną energii, szaloną nastolatką.    Miałam kręcone, ciemne blond włosy do łopatek, zielone oczy, moje skromne 178 cm wzrostu i dość smukłą sylwetkę w kształcie klepsydry osadzoną na długich, szczupłych, ale i mocnych nogach. Wyróżniały mnie szerokie barki, silne ramiona i wiecznie wyprostowane plecy. (Nigdy się nie garbiłam,bo mając idealną postawę mogłam pokazać innym, że nie jestem od nich gorsza i mogę się im postawić.) Byłam taka zupełnie normalna, żeby nie powiedzieć pospolita, ale moi rówieśnicy zawsze mnie wykluczali i ,chociaż nie wiem jak bym się starała, każdy uważał mnie za dziwaczkę, odmieńca. A ja nigdy nie rozumiałam dlaczego.
   Kochałam rywalizację, bo udowadniałam wszystkim, że "ta inna" jest lepsza. I wszystko było w porządku do czasu, gdy wszystko zaczęło się zmieniać. Wysportowana i inteligentna nie miałam sobie równych, co szybko odbiło się na mnie niechęcią do jakichkolwiek konkursów. Stałam się cichsza, wolałam przebywać w swoim własnym towarzystwie z książką na kolanach niż w gronie znajomych. Nie pasowałam do nich. Nie pasowałam do całego mojego otoczenia, a próby jakiegokolwiek dostosowania się spełzały na niczym. Kiedy przechodziłam szkolnym korytarzem, rozmowy cichły, a ludzie ''dyskretnie'' wodzili za mną wzrokiem. ''Żałosne'' myślałam wtedy '' oni na prawdę uważają, że ja tego nie widzę?'' No cóż,stałam się samotnym wilkiem. Tak, to określenie idealnie do mnie pasowało. Ale mnie to się nawet podobało. Mogłam po cichu obserwować reakcje ludzi na różne bodźce, rozeznawać się w ich psychice. Dla nieznajomych wydawałam się być bardzo ciepłą osobą, łatwo wkręcałam w rozmowę, znajdowałam idealne tematy i budziłam zaufanie, które pozawalało mi na dowolną manipulację innymi, a ci nawet nie podejrzewali, że są tylko pionkami w mojej grze.Oczywiście nie wykorzystywałam ludzi do złych celów, ja po prostu tylko sobie troszkę pomagałam. To nie sprawiało mi problemów, ale fakt, że nie umiałam kłamać znacznie utrudniał życie.
    Zawsze lubiłam walczyć, więc od małego chodziłam na boks, karate, czy też judo. Mogłam się  też poszczycić umiejętnością pływania i jazdy konnej. (No...potrafiłam też nieźle rysować, ale to nieważne.)  
W wieku 17 lat nauczyłam się posługiwać różnego rodzaju bronią, szczególnie zafascynowało mnie rzucanie nożami. Zaczęłam też jeździć na motorze, co również wychodziło mi nie najgorzej.
  Ale prawdziwa przemiana rozpoczęła się w moje dwudzieste pierwsze urodziny. Jak co rano, z trudem zwlekłam się z łóżka i niemalże przeczołgałam do łazienki. Nie patrząc w lustro umyłam zęby i chwyciłam szczotkę do włosów, gdy postanowiłam jednak zerknąć, czy aby na pewno idealnie się lśnią. Uśmiechnęłam się szeroko-
wszystko jest w porządku, mrugnęłam. ''Co to do cholery ma być?!'' pomyślałam. Miałam złote oczy.
Po prostu złote jak u... wilka. Tak, te zwierzęta zawsze mnie intrygowały i nie powiem, że nie marzyłam o takich tęczówkach, ale to jest już chore. ''No nie panikuj dziewczyno, twoje oczy tylko zmieniły sobie kolor w ułamku sekundy. Ech, chwila, ja nie mam soczewek!'' Byłam totalnym krótkowidzem i już od dziecka nosiłam kontakty, a tu wstaję i obraz w ful HD.
-OK, to nic ,wszystko w porządku- powiedziałam na głos i już miałam dodać coś jeszcze, gdy szybko zakryłam usta dłonią. Mmm...mmoje zęby... ja miałam kły! Identyczne jak u... wilka. ''Nie, ja chyba na serio śnię... Tak, to na pewno sen i zaraz się obudzę, ale jak na razie to mogę...'' pomyślałam i dotknęłam ostrego szpikulca...
-O cholera!- na wpół krzyk, na wpół jęk wydobył się z mojego gardła. Spojrzałam na stróżkę krwi cieknącą z opuszka, po wnętrzu dłoni, aż po nadgarstek. Czerwona ciecz już zaczynała kapać do umywalki, gdy nagle przestała płynąć. Szybko umyłam rękę i dokładnie obejrzałam palec. Żadnej rany. Nic. A raczej nie śnię,
bo nieźle zabolało. ''Noo, ech... nie wiem co mam z tym zrobić. No dobra, może nie będę sobie na razie zawracać tym głowy... w końcu dziś moje urodziny!'' I z tą też myślą zbiegłam na dół po szerokich dębowych schodach.
-Cześć!- zawołałam do mamy.
-Cześć- odpowiedziała nawet na mnie nie patrząc.W sumie nawet lepiej, nie zauważy tego, co się ze mną dzieje.
Zupełnie zamyślona pochłonęłam śniadanie i wróciłam do siebie. Po trzech godzinach siedzenia z książką stwierdziłam, że pora zacząć się szykować na imprezę, bo ,jako że dziś kończę 21 lat i wkraczam w dorosłe życie, postanowiłam wybrać się na jakąś porządną dyskotekę. I nie przejmować się niczym. Biegałam po całym domu, a będąc w łazience w celu zrobienia lekkiego makijażu (nie chciałam wyjść na wytapetowany pustak) popatrzyłam znów w lustro i zamarłam. Moje oczy były na powrót zielone, a zęby normalne.
''Wow, no to mam schizofrenię'' pomyślałam w pełni przekonana o swojej chorobie. Jestem chora. No, chyba, że jeszcze ktoś mógłby to zobaczyć i być może rozwiać moje obawy. Bardzo mocno skupiłam się na moich oczach w lustrzanym odbiciu i wyobraziłam sobie te wilcze tęczówki, aż tu nagle złoto rozpłynęło się od nienaturalnie dużych źrenic po same białko.
-Ekstra- powiedziałam uradowana i zabrałam się do robienia jakiegoś stosownego make up'u. Po godzinie miałam już na sobie skórzana sukienkę na ramiączkach przed kolana. Cała była czarna, ze srebrnym suwakiem ciągnącym się po środku jej przodu, od połowy aż do górnego końca. Włosy upięłam w luźnego koka, a kilka niesfornych kosmyków jak zwykle się z niego wydostało i zwisały teraz swobodni po obu stronach mojej głowy. Do tego srebrne kolczyki w kształcie wieży Eiffla,mój mały talizman z lazurytu w kształcie krzyżyka (noszę go zawsze i wszędzie) i czarne szpilki. Po namyśle wsunęłam jeszcze na rękę bransoletkę, którą dostałam od mamy. Upewniłam się jeszcze raz, czy moje oczy są wciąż złote i zbiegłam na parter, gdzie spotkałam moich rodziców.
-...no i pojechał do kolegi, skoro Bliss idzie na imprezę-mówiła właśnie moja mama. Najwyraźniej wparowałam do kuchni w środku ich rozmowy. Nie usłyszała jednak odpowiedzi, odwróciła się i powiodła za wzrokiem taty, który z kolei gapił się na mnie z lekkim uśmiechem. Niestety zamiast jakiegokolwiek komentarza na temat mojego stroju, usłyszałam tylko:
-Co ty zrobiłaś ze swoimi oczami?!
Ech,ja też cię kocham,mamo...
-Och, to tylko soczewki- uspokoiłam ją szybko. Zadziwiające jak łatwo przyszło mi kłamstwo.
-Ach, bardzo ładnie wyglądasz- powiedziała, a tata pokiwał głową wcale się nie odzywając. Zresztą,
jego mina mówiła sama za siebie.
-Dzięki, nie czekajcie na mnie, nie wiem o której wrócę- dopowiedziałam jeszcze stojąc już w drzwiach
i zarzucając na ramiona moją ukochaną skórzaną kurtkę. Już po chwili pędziłam moim czarno-złotym ścigaczem ulicami Nowego Jorku.

                                                                           *  *  * 


    Przeszłam przez otwarte na oścież drzwi pilnowane przez naprawdę wielkiego ochroniarza (Na szczęście przepuścił mnie bez zbędnych pytań, wystarczyło jedno spojrzenie tych złotych oczu. Chyba je polubię.) do dusznego lokalu wypełnionego tańczącymi ludźmi. Podeszłam pewnym krokiem do baru i już miałam zamawiać pierwszego lepszego drinka, gdy wyręczył mnie jakiś przystojny dwudziestoparolatek. Uśmiechnęłam się do niego, a ten błysnął zębami i wpatrzył się w moje wilcze oczy. Szybko wkręcił mnie w rozmowę zamawiając kolejne napoje wysokoprocentowe, ale już po siedmiu był nieźle wstawiony, a ja niestety nic nie czułam. Żadnych oznak upicia. Co prawda alkohol przyjemnie rozgrzewał gardło i przełyk, ale wydawał się na mnie nie działać, a na mojego towarzysza nie mogłam już liczyć, bo po trzech następnych kolejkach padł jak nieżywy na blat baru. Wow, te koktajle musiały być naprawdę mocne. Nie nudziłam się jednak zbyt długo, bo chwilę później jakieś kolejne ciacho poprosiło mnie do tańca, i kolejne,
i kolejne. Naprawdę świetnie się bawiłam. Zupełnie zapomniałam o Bożym świecie, tak jak planowałam,
nie martwiłam się niczym. Właśnie robiłam piruet, kiedy nagle pociemniało mi przed oczami, czułam jak upadam, ale wiedziałam też, że mój partner jest w zbyt wielkim szoku by zareagować. Na szczęście zamiast wylądować z hukiem na posadzce poczułam się jakbym nic nie ważyła, zniewalające uczucie wolności ogarnęło zarówno moje ciało ciało, jak i umysł. Szeroko otworzyłam oczy i  ujrzałam... sufit!  ''Ale,kurwa,jak?!'' krzyczały moje myśli. ''Przecież to ze cztery metry!'' Niestety nie dane mi było się nad tym zastanowić, bo podłoga zaczęła się zbliżać w zastraszającym tempie. ''Przeklęta grawitacja'' myślałam spadając. Nikt nie kwapił się żeby mnie złapać, tłum gapiów rozstąpił się tworząc okrąg, w który miałam wlecieć i wylądować na podłodze łamiąc sobie kręgosłup. No tak, ta ludzka dobroczynność. Po prostu cudowne urodziny. Nie zdążyłam nawet zamknąć oczu, gdy zniknęłam w chmurze szafirowo-złotego pyłu. Po chwili pojawiłam się w zupełnie innej części sali lądując na nogach i prostując się powoli. Cały tłum odwrócił się szybko słysząc huk za plecami. Spojrzałam w dół na swój strój. Po mojej ulubionej sukience nie było śladu, zastąpił ją za to wygodny skórzany kombinezon z licznymi wstawkami i kieszonkami z ukrytymi weń nożami. Na nogach miałam czarne glany, a na dłoniach rękawiczki bez palców. Przyjrzałam się dokładnie dziurkom, które, zamiast na kostkach, znajdowały się pomiędzy nimi. Zacisnęłam wolno pięść,
a z mojej ręki wysunęły się trzy ostrza. Zdusiłam w sobie krzyk. ''Zupełnie jak te u Wolverina!'' skojarzyłam od razu. Schowałam noże i rozejrzałam się. Ludzie gapili się na mnie stojąc w półkolu. Na ich twarzach wymalowane były strach, zdziwienie i niedowierzanie. Słyszałam ich chrapliwe oddechy i przyspieszone bicie serc. Chwila, jak ja mogłam słyszeć ich serca stojąc 5 metrów dalej?! Jja, ja, ja...ja miałam wilcze uszy... Teraz je czułam. Wystawały z moich lekko potarganych włosów, które teraz jakimś cudem były rozpuszczone. Wzięłam głęboki wdech, ale nie spodziewałam się, że uderzy we mnie aż tyle przeróżnych zapachów. Woń potu, przeróżnych trunków i perfum tworzyła iście wybuchową mieszankę. Było tam tak duszno, coraz trudniej było mi oddychać. Zaczęłam głośno sapać, gwałtownie zerwałam się do biegu kierując się w wyłom w tłumie. Pędziłam przed siebie ignorując krzyki przerażonych ludzi z klubu i zdumione spojrzenia nielicznych przechodniów. Chciałam się stamtąd jak najszybciej wydostać. W biegu wskoczyłam na mój ścigacz uruchamiając go jeszcze w locie i już parę sekund później gnałam do domu co najmniej dwukrotnie przekraczając dozwoloną prędkość i klucząc pomiędzy samochodami. Wpadłam do swojego pokoju omijając rodziców, chwyciłam torbę i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Czułam jak serce wali mi w klatkę piersiową, zupełnie jakby chciało ją przedziurawić. Klęłam w myślach na ten głupi organ, gorączkowo zasuwając swój niewielki bagaż i zarzucając go na ramię. Szybko zbiegłam na dół i przytuliłam się do swoich niesamowicie zdziwionych rodzicieli. Również w ich oczach czaił się strach, ale przynajmniej mnie poznawali.
-Bliss, co się dzieje?- zapytała z troską w głosie mama.
-Muszę wyjechać. Już teraz. Myślę, że już nigdy więcej się nie zobaczymy. Przepraszam. Kocham was
i będę za wami strasznie tęsknić. Muszę zniknąć. Pożegnajcie ode mnie Jamie'ego. I proszę nie szukajcie mnie. Nigdy mnie nie znajdziecie. Nikt mnie już nie znajdzie. Żegnajcie.- powiedziałam jednym tchem nie dając dojść im do słowa. Ich po prostu zamurowało. Cieszę się, że głos mi się nie załamał, bo chybabym wtedy nie dała rady. Ale cóż, tę decyzję podjęłam już w drodze tutaj i nie zmienię jej. Przytuliłam ich
i rzuciłam ostatnie tęskne spojrzenie, po czym wybiegłam z domu i odjechałam nie odwracając się za siebie. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, ale jedno wiem na pewno. Jestem bestią. Potworem. Nie wstydzę się tego, jaka jestem, ale mogę zrobić komuś krzywdę. Nie wiadomo do czego jestem zdolna. I dlatego zniknę z powierzchni tej planety. Nagle gwałtownie się zatrzymałam. Mam pewien pomysł. Skoro w tym klubie udało mi się jakoś teleportować to może dam radę i teraz. Zjechałam na pobocze, gdzie porzuciłam mój ukochany motor nie zważając na zdziwione i zirytowane pokrzykiwania zaspanych kierowców. Zamknęłam oczy i skupiłam się na celu. Po chwili zniknęłam w niebieskiej mgiełce, a gdy otworzyłam oczy, otaczały mnie już tylko sosny pokryte śniegiem, tak samo zresztą, jak i całe podłoże. Byłam sama. Sama w syberyjskim lesie...

                                                                            *  *  *

42 lata później...

                            Złoto błysnęło w ciemnościach. To wilczyca otworzyła swe ślepia...

  Powoli otworzyłam oczy, przypominając sobie mój sen. To był ten dzień. Dzień przemiany. Skarciłam się za to w myślach. Nie chciałam tego wspominać. To był już zamknięty rozdział mojego życia. Zaczęłam nowe
i teraz jestem już zupełnie inną osobą , a nazywam się Lupus Teliel, Wilczyca...

sobota, 23 sierpnia 2014

Główni bohaterowie


PRZED PRZEMIANĄ
 
 PO PRZEMIANIE
Bliss, przez sforę zwana Lupus Teliel. Jest wysoką, szczupłą i silną kobietą.W swoje 21 urodziny przeszła przemianę i stała wilczycą. Tak przynajmniej nazywa ją stado, czyli piekielne ogary.Po przemianie jej oczy stały się złote, kły większe i ostrzejsze, a kości stwardniały, jakby zostały wykonane z metalu, choć materiał, z których są zbudowane nieznany jest ludzkości i ostrza w rękach w przedramionach. Potrafi zmieniać się w czarną waderę. Kiedyś miała normalne życie, ale teraz jej domem są lasy, do czasu aż przez przypadek spotka Avengers.
Loki Laufeyson, zwany Kłamcą. W mitologii nordyckiej bóg kłamstwa, wina i intryg. Pochodzi z Jotunheimu, choć wychował się w Asgardzie.


Thor Odinson,bóg piorunów. Jest z Asgardu, pochodzi z rodu Asów. Należy do Avengersów, na stałe mieszka w Midgardzie, gdzie ma dziewczynę, Jane Foster.


                                                                        Avengers


Nick Fury
 TARCZA

















                                                                       I INNI
                                                         TROCHĘ MNIEJ WAŻNI
 m.in.Asgardczycy i mieszkańcy reszty z dziewięciu światów, HYDRA, sfora piekielnych ogarów